piątek, 16 listopada 2012

A jednak! Czyli pierwszy gość z Polski

Jak ogłosiłam, że wyjeżdżam na Erasmusa do Francji, wiele osób zapowiadało swoje odwiedziny. Zresztą ja też wielokrotnie zapowiadałam, że odwiedzę kogoś na emigracji... co się nigdy nie zdarzyło. Dlatego też niekoniecznie wierzyłam w te liczne wizyty w Bordeaux. Ale jak już tytuł mówi, niektórzy byli zdeterminowani i zrealizowali swoje plany. A więc we wtorkowy wieczór mój pokój w akademiku przekształcił się w "dwójkę". :-)

Monika, w obawie czy jej przyjazd spowoduje wystarczający uśmiech na mojej twarzy, wolała mieć coś w zanadrzu. A więc wraz z nią przyjechały dary z Polski - coś dla przypomnienia, że wciąż studiuję, coś dla uszlachetnienia lokalnych trunków - niedobrego francuskiego piwa lub trochę lepszego lokalnego wina. 



Jak dotychczas niektóre z naszych wspólnych wyjazdów otrzymywały swoją unikalną nazwę. Tym razem padło na Listopadową Regenerację. A żeby regeneracja była skuteczna, to konieczne jest słońce, czego w tych dniach w bordowym nam nie brakuje. Wczorajszy wyjazd nad ocean zakończył się plażowaniem, a nawet delikatnym zamoczeniem w Atlantyku, dzisiejsze zwiedzanie miasta to jak złota polska jesień. 
Poniżej kilka zdjęć z Lege Cap-Ferret, a więc miejsca na końcu półwyspu, gdzie z jednej strony jest zatoka, a z drugiej ocean. Niestety przyznać muszę, że kompletnie nie oddają one widoków, jakie były w rzeczywistości. 






Nad oceanem udało się też odrobinę dokarmić lokalną zwierzynę. Mam nadzieję, że smakowało :-)



Tymczasem zbliża się czas na hiszpańską część Listopadowej Regeneracji - jutro lecimy do Sewilli. Wrażenia już wkrótce. :-)

1 komentarz: