wtorek, 18 grudnia 2012

Ziiima!

Dla mnie okres świąteczny rozpoczął się na dobre - w niedzielę opuściłam Bordeaux, a poniedziałek przed południem wylądowałam w... Łodzi. Co prawda miał być Modlin, ale mgła nam odrobinę przeszkodziła. ;-)

W planach na najbliższe 3 tygodnie przekopywanie się przez zaspy (jeśli będzie padać w takim tempie jak wczorajszego wieczoru, to szybko powstaną), wszelkie spotkania dzienne i wieczorne, rodzinne świętowanie, wyjazd na narty i wieeele innych. ;-)

Jako, że blog pełni funkcję wyjazdowego, to chwilowo zawieszam tutejszą działalność. Do napisania w styczniu! :-)

sobota, 15 grudnia 2012

O Porto i sprzecznych wrażeniach (cz. 3)







W części trzeciej (i ostatniej) nareszcie będzie o samym mieście. Ogólne wrażenie Porto na mnie zrobiło średnie, chyba zbyt dużo ruin, rozpadających się i zaniedbanych budynków, aby mogło mnie zachwycić. Generalnie widać, że Portugalia obecnie do najbogatszych krajów nie należy, a odrestaurowanie zabytkowych kamienic to kosztowne przedsięwzięcie. Szczególnie, że historyczne centrum Porto wpisane zostało na listę UNESCO, a więc nie można tak sobie dowolnie odbudowywać. Z tego, co dowiedziałam się podczas spaceru ze zwiedzaniem, niezły wpływ na miasto mają hostele, bo to właśnie często z tym zamiarem kamienice są odnawiane i zagospodarowywane. 





Za to tramwaje fantastyczne! :-)



Ale koncentrując się na tym, co pozytywne, to już w Sewilli zachwycałam się ceramiką, w Porto natomiast zachwytów ciąg dalszy. Tutaj jednak azulejos wyglądają troszkę inaczej - nie są to wzory, a całe malowidła. Najpiękniejsze można podziwiać wewnątrz budynku dworca Sao Bento oraz na fasadzie kościołów Igreja do Carmo i Igreja de Sto Ildefonso, choć nie są to jedyne miejsca, gdzie się z nimi spotkacie. 






W czasie zwiedzania miasta była jeszcze okazja zajrzeć do katedry i kilku kościołów, przyjrzeć się pomnikom i dowiedzieć, czym sobie na nie zasłużono, wspiąć się na wieżę i spojrzeć na Porto z góry, a także zajrzeć do Portugalskiego Centrum Fotografii, które szczerze polecam.

 





Kto był w Porto, pewnie zastanawia się, czemu nie napisałam ani słowa o księgarni. A ja po prostu zostawiam sobie tę przyjemność na koniec. :-) No więc, jeszcze przed wyjazdem dowiedziałam się, że nie mogę pominąć miejsca o nazwie Livraria Lello, i że jest to zdecydowane 'must see' nawet podczas najkrótszej wizyty w tym mieście. Gdy dotarłam pod właściwy adres, to ujrzałam taką oto odnowioną kamieniczkę:



Ale to co najciekawsze znajduje się w środku. Co prawda zdjęć nie można robić, więc wyjątkowo posłużę się tymi ogólnodostępnymi:

livaria lello book store porto portugal

Ficheiro:A Livraria Lello e Irmão-A ponte de encanto.jpg



Wrażenie robi niesamowite. Portugalczycy mówią, że to właśnie ta księgarnia była inspiracją dla niektórych fragmentów Harrego Pottera. Dla mnie najciekawszy był fakt, że to miejsce wciąż funkcjonuje jako normalna księgarnia. 

A na zakończenie jeszcze kilka zdjęć w wydaniu świątecznym. Mikołaje wspinające się po balkonach to bardzo częsty widok, a dekoracja świetlna całkiem ładna. 





I to by już było na tyle z Portugalii. 


piątek, 14 grudnia 2012

O Porto i sprzecznych wrażeniach (cz. 2)

Kontynuując rozpoczętą dwa dni temu relację, dzisiaj trochę więcej o samym Porto i odwiedzonych miejscach. Ostatecznie nigdzie dalej poza miasto nie udało mi się wyjechać, za to spędziłam długie godziny w miejscach, gdzie miałam zajrzeć tylko na chwilkę. 

Porto dosyć znane jest, a przede wszystkim bardzo dumne, ze swoich sześciu mostów, z czego najciekawszy jest dwupoziomowy Ponte Luis I. Biorąc pod uwagę, że miasto ma sporo wzniesień i schodów, fajnie jest móc przejść na drugą stronę niezależnie czy nad rzekę dotrzemy od góry czy od dołu. Górny poziom to też niezły punkt widokowy, zwłaszcza na rzekę Duoro - tam właśnie rozpoczęłam swoją wycieczkę w słoneczne sobotnie południe. 





Rzeka jest jednocześnie granicą administracyjną Porto - po drugiej stronie mostu to już Vila Nova de Gaia, przez Portugalczyków często w skrócie nazywana Gaia, czyli kolebka wina typu Porto. Jeśli zdarzyło Wam się je pić, to prawdopodobnie leżakowało w jednej z tamtejszych piwnic i tam też zostało zabutelkowane. Ale dla mnie zaskoczeniem było, że nigdzie nie mogłam dojrzeć krzewów winorośli. Jak się później okazało, tym razem to nie wzrok mnie mylił, a po prostu wytwarzane jest ono z winogron z regionu Alto Duoro, gdzie panują najlepsze warunki klimatyczne. Wycieczka po winnicy jednego z najstarszych producentów Porto dostarczyła jeszcze kilku informacji i była okazją do degustacji. Wina dla Was nie mam, ale kilka zdjęć jak najbardziej:





Sobota już do końca pozostała leniwym dniem i na wspinanie się do centrum miasta nie zdecydowałam się. Ale spacer wzdłuż rzeki to również miła rozrywka, choć do oceanu na zachód słońca nie udało się zdążyć.





Plan na niedzielę był dosyć ambitny - na początek trochę kultury, później chwila relaksu nad oceanem, a na zakończenie zwiedzanie miasta. Jednak lenistwo znowu było górą. A może to nie kwestia lenistwa, a magiczne oddziaływanie słońca, ciepła i oceanu?
Ale wracając do odrobiny kultury na początek - w informacji turystycznej dowiedziałam się, że w Muzeum Sztuki Współczesnej jest ciekawa wystawa, a sam budynek otoczony jest pięknymi ogrodami. No więc czemu by nie zobaczyć? Po drodze zatrzymałam się jeszcze przy Casa de Musica, czyli głównej sali koncertowej Porto, uznawanej za wizytówkę miasta. Mnie nie zachwyciła. 



Ale to na pewno dlatego, że ja się na sztuce nie znam, co potwierdzone zostało chyba rekordowo krótkim czasem zwiedzania wspomnianej wyżej wystawy. A co do ogrodów, to rzeczywiście sympatyczne, choć do pięknych trochę im brakuje. 






Jak widać na ostatnim zdjęciu, w Portugalii to dopiero jesień i czas żółknięcia liści. Nawet trochę przypominała tę złotą, polską, której w tym roku nie miałam okazji zobaczyć.
Po parku przyszedł czas na ocean, czyli chyba to, co najbardziej podobało mi się z całego wyjazdu. Co prawda to już nie pora plażowania i opalania się, choć surferzy wciąż liczni, ale piękne widoki i promenada wzdłuż wybrzeża zachęca do spędzenia tam kilku godzin oraz wypicia kawy na jednym z tarasów. 








Jako że wpis się już dosyć długi zrobił, to zwiedzanie miasta w świetle naturalnym i sztucznym pojawi się w części trzeciej. 


środa, 12 grudnia 2012

O Porto i sprzecznych wrażeniach (cz. 1)





Od powrotu z Porto zastanawiam się, co o nim napisać i jakie wrażenie na mnie zrobiło, ale wciąż nie znalazłam jednoznacznej odpowiedzi. Jeszcze przed wyjazdem spotkałam się z bardzo sprzecznymi opiniami innych turystów - jedni uważali je za najpiękniejsze miasto w jakim byli (a były to osoby, które sporo widziały), inni natomiast uznali je za najgorsze. Takie rozbieżności wydawały mi się niemożliwe, a jednak okazały się prawdziwe. 
We mnie Porto również wzbudziło sprzeczne odczucia - były chwile zachwytu, były momenty z myślami: "przecież tu nic nie ma", a cały wyjazd był nietypowy. Ale zaczynając od początku: uczelnia po raz kolejny zaoferowała mi gratisowe kilka dni wolnego, Ryanair dorzucił do tego promocję, w wyniku czego wyszła jeszcze jedna wycieczka. Zdecydowałam się na samotny wyjazd z zamiarem CouchSurfingu i ambitnego zwiedzania, nie tylko Porto, ale też innych miejsc północnej Portugalii. A co z tych planów zostało zrealizowane? 

Ano niewiele. Niezbyt nasilone poszukiwania hosta okazały się nieskuteczne i w wieczór poprzedzający wylot zarezerwowałam hostel, a wybierać było w czym. Zdecydowałam się na Tattva Design Hostel i bez cienia wątpliwości mogę powiedzieć, że był to najlepszy hostel, w jakim byłam. Kto chętny, sam może sobie poszukać o nim informacji i opinii, ja jedynie wrzucę kilka zdjęć (własnych nie robiłam, ale te ze strony są całkowicie prawdziwe):




Nie tylko hostel przyczynił się do pozytywnych wrażeń, ale również Portugalczycy. Nie wiem, czy gdziekolwiek spotkałam się z tak pozytywnymi i pomocnymi ludźmi. I przede wszystkim - wszyscy mówią po angielsku, a jeśli przypadkiem traficie na wyjątek potwierdzający regułę, to w kilka sekund zorganizowana zostanie osoba nie będąca wyjątkiem. Z każdą chwilą moje zdziwienie rosło - zaczynając od dwujęzycznych komunikatów i napisów w metrze, poprzez wielojęzyczną obsługę w miejscach turystycznych, kończąc na przynajmniej dobrym poziomie angielskiego w miejscach o charakterze zdecydowanie lokalnym. A z ciekawszych przykładów, to: 
- strażnik w muzeum na dzień dobry przeprosił mnie, że nie mówi po angielsku i będzie potrafił odpowiedzieć na ewentualne pytania tylko po portugalsku lub francusku, 
- kilkakrotnie zdarzyło mi zostać zapytaną, czy mają do mnie zwracać się po angielsku, hiszpańsku czy francusku, 
- nawet w najmniejszym barze z dala od turystów obsługa (a były to osoby w wieku co najmniej średnim) z przyjemnością wyjaśniała mi, co jest czym i co poleca.

Jak już napisałam, pojechałam sama, ale niewiele czasu spędziłam jedynie we własnym towarzystwie. Przez te 3 dni miałam wyjątkowe szczęście przypadkowo trafiać na bardzo sympatyczne osoby, dzięki czemu wyjazd był tak udany. Blisko siebie ustawione stoliki w barze, gdzie jadłam obiad zapoczątkowały kilkugodzinny spacer w towarzystwie Australijki, która była właśnie w połowie samotnej podróży dookoła świata, robienie kolacji w hostelowej kuchni to dobra okazja na rozpoczęcie kilkugodzinnej rozmowy z Brazylijczykiem mieszkającym w Irlandii, który niedawno zakończył pielgrzymkę do Santiago di Compostela, a wybranie się na spacer miejski to możliwość poznania przewodniczki, która przez 9 miesięcy mieszkała we Wrocławiu oraz dzielenia się wrażenia ze zwiedzanych miejsc z Gruzinem studiującym w Niemczech i pracującym w Holandii. No i nie należy zapominać, że Polacy są wszędzie - mogą nawet stanowić większość wycieczki po winnicy czy też zdecydowanie zdominować hostelowe śniadanie.

Zdjęcia i wrażenia z odwiedzonych miejsc już wkrótce! 



piątek, 7 grudnia 2012

Marnotrawstwo

Ostatni tydzień jest sztandarowym przykładem marnotrawstwa czasu w moim wykonaniu. Długo udawało mi się przed tym bronić we Francji, ale nadszedł moment, że mój dar spędzania czasu na nicnierobieniu ponownie jest górą. Efekt tego taki, że w czwartek wieczór zamiast pójść pogadać sobie po francusku, to robiłam prezentację na piątkowy poranek. W planach były też poszukiwania św. Mikołaja, ale również nie było kiedy wybrać się do centrum w tym celu. Za to Mikołaj sam znalazł mnie, odwiedzając moją skrzynkę mailową. A prezentował się tak:



Dzisiaj mamy już piątek, co oznacza, że wieczorem czeka mnie pakowanie, a jutro rano wczesna pobudka, aby zdążyć na samolot. Tym razem Portugalia!

wtorek, 4 grudnia 2012

Weekend(y) z kulturą

Już kiedyś, dawno, dawno temu, pojawił się tutaj wpis o rozrywkach kulturalnych. Teraz temat powraca, gdyż w ostatnim czasie ponownie miałam okazję wziąć udział w kilku wydarzeniach. 
Na początek koncert, do tego napotkany przypadkowo podczas odwiedzin mojego drugiego gościa. Wybraliśmy się do pubu o wdzięcznej nazwie Le Lucifer z belgijskim piwem (polecam!), a tam akurat był wieczór z muzyką na żywo w ramach jakiejś większej imprezy. Nie wiedziałam, że jedna osoba na scenie (no i trochę techniki) może zrobić taki show, przykuwając do siebie uwagę na dłuuugo. 
Tydzień po koncercie przyszedł czas na kino. Fanem Bonda nigdy nie byłam, ale pozytywne opinie skłoniły mnie do wybrania się na Skyfall. I była to słuszna decyzja. W pisanie recenzji bawić się tutaj nie będę, bo tego nie lubię. Po prostu polecam! I do tej pory nie wiem, czy bardziej słuchałam angielskiej wersji oryginalnej, czy czytałam francuskie napisy. Ale połączenie było całkiem efektywne. 
Koncert i kino to nie wszystko, odwiedziłam również Musee d'Aquitaine, czyli muzeum przedstawiające rozwój regionu od prehistorii do dnia dzisiejszego. Moi goście jednogłośnie stwierdzili, że Bordeaux znam lepiej niż Warszawę, zarówno w kwestii poruszania się po mieście, jak i wiedzy na jego temat. Teraz opowieści mogłyby być jeszcze urozmaicone o elementy historyczne. ;-) I na zakończenie kilka muzealnych zdjęć: