wtorek, 29 stycznia 2013

To już jest koniec

Mam wrażenie, jakby decyzja o prowadzeniu emigracyjnego bloga zapadła jedynie kilka dni temu. A prawdą jest, że minęło niemal 5 miesięcy. Początkowe założenie było, że ułatwi mi on komunikację z rodziną i znajomymi w Polsce, z czasem traktowałam go coraz bardziej jako pamiątkę z wyjazdu. Teraz nadszedł czas na jego zakończenie, gdyż od wczorajszego wieczoru ponownie jestem w Warszawie. 

A więc, dziękuję wszystkim wiernym i sporadycznym czytelnikom za zaglądanie tutaj. Regularne odwiedziny motywowały mnie do pisania, w wyniku czego powstało 45 wpisów. Nie spodziewałam się, że aż tak się namnożą. Jak już jesteśmy przy statystykach, to blog odwiedzony został ponad 2100 razy. Nie będę oceniać, czy to dużo, czy mało, gdyż celem nie była jego popularyzacja w sieci. Mam nadzieję, że się podobało!


sobota, 26 stycznia 2013

Komu w drogę...

Po raz kolejny pojawia się tutaj przedwyjazdowy wpis, jednak tym razem o troszkę innym charakterze. Na ogół informowałam o swoich kolejnych wycieczkach, teraz jak większość z Was wie, zbieram się w drogę powrotną do Polski. 
Wczorajszy ostatni spacer po ulubionych fragmentach miasta, w towarzystwie ciepłego słoneczka, był miłym zakończeniem wymiany i jedynie utwierdził w przekonaniu, że wykorzystanie ostatniej szansy na Erasmusa było dobrą decyzją. 
Dzisiaj już tylko pakowanie, sprzątanie i przygotowywanie się do drogi, bo ponownie czekają mnie długie godziny w autokarze. Życzcie szerokiej drogi! :-)


czwartek, 24 stycznia 2013

Francuska edukacja zakończona

Wpis ten miał w zamyśle być wyrazem mojej radości z zakończenia ostatniego przedmiotu realizowanego w BEM, z właśnie rozpoczynających się 2,5 tyg. ferii. Planowałam też wyrazić jakąś końcową opinię na podstawie swoich doświadczeń z francuską edukacją. Ale... na początek będzie o czym innym. 

Miałam dziś ostatni egzamin. Pomijając kwestię, że do wczoraj nie mogliśmy uzyskać informacji, w jakiej formie będzie przeprowadzony, czy teoria, czy zadania praktyczne, czy z dostępem do komputera, Excela i Solvera, czy tylko wersja papierowa, najciekawsze miało miejsce dzisiaj. Osoby z administracji przeprowadzające egzamin twierdziły, że możemy korzystać z jakich tylko chcemy dokumentów papierowych, podczas gdy na pierwszej stronie zestawu pytań było wyraźnie napisane, że dokumenty te nie są dozwolone. W wyniku tego część osób pisała egzamin z dostępem do prezentacji, rozwiązań zadań z poprzednich lat i własnych notatek, podczas gdy pozostali nie mieli żadnych pomocy, gdyż wczoraj osoba prowadząca zajęcia poinformowała nas, że egzamin piszemy bez niczego, a kalkulatory proste dostaniemy od szkoły. Sytuacja zmieniła się po połowie czasu, gdy pojawiła się w sali inna osoba z administracji z pretensjami do nas, że przecież wyraźnie mamy napisane na pierwszej stronie, że dokumenty są niedozwolone i nie można z nich korzystać. Kazali kontynuować egzamin już bez pomocy, a oni zastanowią się, co zrobić w związku z zaistniałą sytuacją. Niestety po zakończeniu nie udało nam się uzyskać żadnej stuprocentowej informacji, jakie decyzje zostały podjęte, bo nikogo z osób decyzyjnych nie było w biurze. Pozostaje pytanie co teraz? Prawdą jest, że jedynym sprawiedliwym rozwiązaniem, biorąc pod uwagę jak to BEM podkreśla na każdym kroku równość szans podczas oceniania, jest powtórzenie egzaminu. Jednak pozostaje problem taki, że Erasmusi w większości kończą swoją wymianę tym modułem i wracają do swoich krajów, więc nie mogliby przystąpić do takiego powtórnego egzaminu. Z drugiej strony jeśli dzisiejszy będzie wiążący, to wyniki będą dalekie od obiektywnych i mogą pojawić się protesty ze strony studentów, którzy nie korzystali z dodatkowych materiałów. 
Ja mam tylko nadzieję, że egzamin zostanie oceniony, bo nie mam zamiaru wracać do Francji na powtórkę lub też dostać warunku na SGH z powodu braku zaliczenia przedmiotu na wymianie. Szczególnie, że egzamin pisałam bez jakichkolwiek pomocy, więc nie czuję, abym złamała jakiekolwiek jego reguły. A co będzie? Zobaczymy wkrótce... albo trochę później. 

A co do podsumowań i wrażeń ogólnych dotyczących mojej edukacji we Francji, to jednym słowem - rozczarowanie. 

wtorek, 22 stycznia 2013

Biurokracji odsłona druga

Wpis ten będzie swego rodzaju kontynuacją jednego z pierwszych, jakie się tutaj pojawiły, czyli tego dotyczącego wszelkich formalności, których musiałam dopełnić. Tym razem będzie jednak chodziło o te, o których pamiętać trzeba przed wyjazdem... choć w niektórych przypadkach to w zasadzie jedne zlewają się z drugimi.
Na początek te uczelniane - podbijanie papierków potwierdzających pobyt jeszcze przede mną, powinno pójść szybko i sprawnie, bo tutejsze biuro ds. kontaktów zagranicznych działa naprawdę bardzo fajnie. Nie można jednak tego powiedzieć o procedurze sprawdzania egzaminów, bo średnio na wyniki każdego z nich oczekujemy min. 2 miesiące, co skomplikuje rozliczenie się z SGH, ale tym martwić się będziemy już w Polsce. 
Na otworzenie konta i otrzymanie karty czekałam ok. miesiąc, teraz czas na jeszcze jedną wizytę w banku. Trzeba rozwiązań ubezpieczenie mieszkania i inne takie, jednocześnie zostawiając otwarte konto, bo na niego jeszcze powinno coś wpłynąć. Jak to dobrze, że SGH uczy języka potrzebnego w takich sytuacjach. :-)
Opuszczenie akademika wiąże się z wykwaterowaniem, podczas którego dokładnej kontroli stanu utrzymania i czystości podlega pokój i kuchnia. Kontrola taka może być przeprowadzona w godzinach pracy administracji, a więc mój wyjazd w weekend jest problematyczny. Ale tutaj też plus dla uprzejmości, z jaką się spotkałam - wykwaterowanie zostanie przeprowadzone w poniedziałek, już bez mojej obecności, więc nie muszę opuszczać mieszkanka w piątek. Mam nadzieję, że żadnych wyimaginowanych uszkodzeń nie znajdą i za kilka miesięcy (tak, tyle to trwa) dostanę zwrot kaucji w pełnej kwocie. 
Wciąż również rozpatruje się mój wniosek o dofinansowanie mieszkania, złożony jeszcze we wrześniu. Cały pobyt we Francji okazał się zbyt krótki, aby ktoś zdążył postawić na nim pieczątkę. Wizyta w punkcie obsługi poskutkowała wypełnieniem jeszcze jednego druczku, który został dorzucony do systemu z pozostałymi i zapewnieniem przez miłą panią, że za ok. 2 tyg. już powinna być decyzja i wypłata. 
Ciekawa jestem, o jakich formalnościach końcowych udało mi się zapomnieć. :-)


niedziela, 20 stycznia 2013

CouchSurfing

Wpis w temacie CouchSurfingu już kilkakrotnie miał się tutaj pojawić, a więc czas najwyższy. Jak wspomniałam przy relacji z wyjazdu do północnej Hiszpanii, wtedy właśnie były moje pierwsze CS'owe doświadczenia. Jednak nie ostatnie. 
Większość z nas kojarzy CS od strony korzystania z czyjejś gościnności lub przyjmowania turystów. Pierwsza z nich świetnie się sprawdza, szczególnie gdy podróżujemy sami, gdy chcemy zaoszczędzić na noclegach, gdy ciężko o miejsce w hostelu przy jakiś większych wydarzeniach, ale przede wszystkim daje okazje poznania bardziej codziennego życia w miejscu, które odwiedzamy. Zabawa w hostowanie przez wielu jest traktowana jako namiastka podróżowania - nie wszędzie jest możliwość pojechać, więc niech część tego miejsca przyjedzie do nas. Czy rzeczywiście tak jest? Nie wiem, nie miałam na razie okazji sprawdzić. 
Ale w Bordeaux poznałam jeszcze trzecią, często nieznaną lub zapominaną, stronę CouchSurfingu, czyli udział w wydarzeniach lokalnych. Kilkakrotnie byłam na 'wymianie językowej', gdzie pojawiają się dosyć licznie obcokrajowcy. Spotkanie na ogół przebiega w większości po angielsku i organizowane jest w różnych miejscach. Raz zdarzyło się, że grzane wino przyciągnęło dwoje Francuzów, dwoje Polaków, dwoje Marokańczyków, dwoje Hindusów oraz Chinkę i Wenezuelkę. Poza tym regularnie organizowane są różne spotkania tematyczne, jak wyjście na koncert, wieczór z planszówkami, czy wspólny spacer, a także najzwyklejsze wspólne weekendowe wyjście na piwo. Dzięki temu była okazja pogadać czasem po francusku i poznać mniej lub bardziej tutejszych Francuzów. 
A tymczasem kończę i zbieram się na swoje ostatnie CS'owe spotkanie w Bordeaux. Kolejne być może już w Warszawie. :-)


czwartek, 17 stycznia 2013

Cadillac

Jeśli tytuł wpisu przyciągnął tutaj fanów amerykańskich samochodów, to niestety muszę ich rozczarować - nie będzie o nich ani słowa. Ale jeśli przeszło Wam przez myśl, że dawno nie było żadnych relacji ze zwiedzania nowych miejsc, to mam coś dla Was. :-)

Tak się składa, że Cadillac to nazwa niewielkiej miejscowości oddalonej ok. 35 km od Bordeaux, do której już od dłuższego czasu się wybierałam. Kiedyś przeczytałam, że jest tam całkiem fajny średniowieczny zamek, więc czemu by nie zobaczyć. Szczególnie, że nad Loarę stąd daleko, więc nie było okazji zwiedzić żadnego z tych najsłynniejszych. Do Cadillac już kilkakrotnie miałam jechać, ale zawsze coś wypadło albo deszcz nie sprzyjał wybieraniu się na zwiedzanie. Dziś udało się!
Korzystając raz jeszcze z regionalnych autobusów w godzinkę dojechałam na miejsce i udałam się do informacji turystycznej, aby zapytać, czy jest tu jeszcze coś ciekawego poza zamkiem. Niestety informacja przez ten tydzień była zamknięta, więc pozostało poruszanie się na orientację. Nie było to zbyt trudne. Mikroskopijny rozmiar mieściny przerósł moje oczekiwania - zwiedzenie zamku i obejście wszystkiego wzdłuż i wszerz zajęło mi ok. godzinę. A jak wrażenia?
Zamek sam w sobie z zewnątrz całkiem ładnie się prezentował, jednak wnętrza nie zachwycały. Poza kilkoma ładnie zdobionymi kominkami, raczej puste pomieszczenia. W ogrodach tylko trochę zielonej trawki, ale to już efekt pory roku. A poza zamkiem całkiem sympatycznie wyglądający kościół, gdzie przy wejściu był plakat z życzeniami 'wesołych świąt' w wielu językach, po polsku również; trochę murów obronnych oraz dwie bramy 'miejskie'. Ale najfajniejsze wrażenie robiły uliczki, po których się przespacerowałam. A z innych obserwacji, to poważnie rozważyłam alternatywną nazwę dla Cadillac - miasteczko fryzjerów byłoby całkiem uzasadnione. Gdziekolwiek bym nie była, zawsze na horyzoncie były przynajmniej 2-3 zakłady fryzjerskie. 
A na koniec kilka zdjęć:









niedziela, 13 stycznia 2013

Kawa i kawiarnie

Kawa, szczególnie dobra kawa, to podstawa - to wiedzą wszyscy. ;-) 
Wyjeżdżając do Francji, wiele osób mówiło mi, że będę mieć fajnie, bo na każdym kroku będę mieć fajne kawiarnie z dobrą kawą. A jak jest w rzeczywistości? Na uczelnianą cafeterię rzeczywiście nie można narzekać pod tym względem. Należy tylko pamiętać, że tutaj capuccino jest z dodatkiem czekolady i jest słodkie. Ale to już kwestia, co kto lubi. Jeżeli natomiast chodzi o centrum miasta, to niestety szczęście mi nie dopisuje. Lokali o profilu stricte kawiarnianym nie jest zbyt dużo, większość to mniej lub bardziej rozwinięte bary i restauracje. A co za tym idzie, otwarte w specyficznych godzinach i nastawione na klienta, który przyszedł przede wszystkim zjeść lunch, a kawę wypić na zakończenie. 
A z bordowych przygód kawowych to:
- zdarzyło się, że ok. godz. 12-12.30 zostaliśmy poinformowani, że nie możemy zamówić jedynie kawy, bo to jest pora lunchu, natomiast innym razem ok. godz. 13.30 obsługa musiała się chwilę zastanowić, czy pozwolić nam usiąść na kawę, czy też jeszcze jest zbyt wcześnie,
- zdarzyło się w niedzielne przedpołudnie przejść spory kawałek centrum miasta w poszukiwaniu otwartego czegokolwiek, gdzie mogłabym kupić kawę, choćby na wynos - niestety bezskutecznie,
- jednakże wczoraj moja wieloletnia nauka francuskiego i tak okazała się niewystarczająca do bezproblemowego zamówienia kawy. Dosyć międzynarodowy termin, jak cafe latte, kompletnie nie został zrozumiany, więc spróbowałam wersji francuskiej, prosząc o cafe au lait. Po kilkukrotnej prośbie o powtórzenie, wciąż jednak nie wiadomo było, co my chcemy. Okazało się, że obsługa oczekiwała terminu cafe creme. A cały wysiłek na nic, bo kawa była niedobra.
Więcej nie uwierzę, że we Francji można wypić dobrą kawę na każdym kroku!



środa, 9 stycznia 2013

Lotnicze obserwacje

Wybaczcie, że wpis ten nie będzie ściśle związany z moim pobytem w Bordeaux, ale ze względu na ilość czasu poświęcaną na lotnicze obserwacje, powinien się tu znaleźć. Ale o co tak w ogóle chodzi, bo wcale nie mam na myśli widoków z samolotowego okienka...
Do dziś pamiętam swój pierwszy lot, wcale nie tak dawno, maj 2010 roku, Stambuł. Nie miałam pojęcia co i jak, gdzie mam iść, w jakiej kolejności, co będą ode mnie chcieć w czasie odprawy. Nie obyło się bez drobnych przygód i mieszanych wrażeń. Latanie mnie nie zachwyciło. Później było jeszcze kilka innych lotów, ale wciąż większość wyjazdów miała charakter autokarowy, co jak wiemy zajmuje sporo czasu i jest męczące. Po kolejnych 25-30-godzinnych przejazdach padało stwierdzene, że na kolejne wakacje lecimy samolotem, na co od razu pojawiała się myśl, że przecież loty są bardzo drogie i to nie będzie miało sensu. 
W ten oto sposób około rok temu zaczęłam się interesować biznesem lotniczym, tanim lataniem, a także śledzeniem wszelkiego rodzaju okazji i promocji. Z czasem doszło jeszcze czytanie blogów podróżniczych i relacji z wyjazdów w różne zakątki świata, codzienne przeglądanie forum, czego efektem jest masa pomysłów na kolejne własne podróże.
A dlaczego ten wpis akurat teraz? Ano dlatego, że w niedzielę wieczorem po raz pierwszy nie skończyło się jedynie na przeczytaniu o kolejnej świetnej okazji, ale poczyniony został krok więcej - zakup biletu. W ten sposób końcem lutego weekend spędzamy w Sztokholmie!

niedziela, 6 stycznia 2013

Blogowy urlop zakończony

Witajcie po długiej przerwie! :-)

Jak się pewnie domyślacie, pojawienie się nowego wpisu oznacza, że powróciłam na emigrację. Kilka godzin temu bordowe przywitało mnie ponownie. 
Czas spędzony w Polsce był dosyć intensywny, ale zdecydowanie udany - na początek 3 dni w Warszawie pełne towarzyskich spotkań urozmaicone piękną zimą, później świąteczny tydzień w domu z gotowaniem, pieczeniem i nic nierobieniem, kilkudniowy wyjazd w góry na narty i studencki Sylwester, a na zakończenie jeszcze kilka leniwych dni w Warszawie. 
W ten sposób z 16 grudnia zrobił się 6 stycznia, a więc poranna pobudka, końcówka pakowania i w drogę na Okęcie. Tak, właśnie Okęcie. Wciąż nie miałam okazji zobaczyć lotniska w Modlinie, mimo że już dwa razy powinnam je odwiedzić. W drodze z Francji mgła okazała się zbyt gęsta, przez co zostaliśmy przekierowani do Łodzi, teraz natomiast jest ono zamknięte z powodu remontu pasa startowego. 
A co przede mną? Ostatnie kilka tygodni we Francji, ostatni przedmiot do zrobienia, pokazanie Bordeaux kolejnemu gościowi, który już wkrótce mnie odwiedzi i być może jeszcze odrobina zwiedzania w regionie. 

A na koniec najlepsze życzenia noworoczne dla wszystkich czytelników! :-)