czwartek, 18 października 2012

Uczelnianych przygód ciąg dalszy

Wraz z kolejnymi notkami z relacjami i zdjęciami z wyjazdów, coraz częściej pytacie mnie, czy ja na pewno przyjechałam tutaj na studia i czy jeszcze bywam na uczelni. A więc zapewniam, że tak i nawet podrzucę kilka uczelnianych newsów. :-)

Biblioteka
Organizacja tutejszej biblioteki jest co najmniej interesująca, przynajmniej z mojego polskiego punktu widzenia. Możemy się przechadzać między półkami jak w naszej czytelni, możemy wypożyczyć wszystko, co znajduje się na półkach. Pierwsza reakcja? Fantastycznie. Ale co się okazuje w rzeczywistości? Ano okazuje się, że większość książek to pojedyncze egzemplarze, niezależnie czy to jakaś specjalistyczna literatura, czy główny podręcznik do przedmiotu realizowanego przez 50 osób. Poza tym termin wypożyczenia to  2 tyg., ale nie znalazłam nigdzie informacji o karach za nieterminowy zwrot. O dziwo, książki jeszcze stoją na półkach, a na tydzień przed egzaminem, ów podręcznik wciąż był dostępny. Francuzi po prostu nie przeceniają swoich możliwości i nie pożyczają z zamiarem czytania, bo i tak wiedzą, że tego nie zrobią. :-)

Ksero
Uczelnia fajnie opracowała system ksero, druku i skanowania - każdy student ma określoną liczbę kopii dostępnych do wykonania bez opłat. W kilku miejscach na kampusie stoją kserokopiarki, z których można korzystać, poza tym w bibliotece jest możliwość druku i skanowania. Moja pierwsza myśl była - to jak kontroluje się, aby student nie przekroczył limitów? Ano nasza legitymacja studencka ma w sobie licznik tych kopii, a przy każdym użyciu sprzętu niezbędne jest zidentyfikowanie się. Całkiem sprytne. Ale największe zdziwienie było, jak kliknęłam 'drukuj' dla dokumentu 4-stronicowego, a po chwili maszyna 'wypluła' 2 kartki, zadrukowane dwustronnie, do tego od razu zszyte. :-)

Administracja
Wczoraj nadszedł taki moment, że musiałam wybrać się do uczelnianej administracji, z pozornie prostą sprawą. Mam obecnie przedmiot prowadzony częściowo po angielsku, częściowo po francusku z egzaminem po francusku. Profesor zgodził się, abym odpowiadała na pytania po angielsku, pod warunkiem że uzyskam zgodę administracji. Przez pierwsze 15 minut nikt nie wiedział, kto może taką kwestię rozpatrzyć i różne jednostki przekierowywały do innych. Ostatecznie sprawa wylądowała u Dyrektor Nauczania, która ponownie, tym razem mailowo, skontaktowała się chyba z wszystkimi możliwymi osobami, od wszelakiej administracji po profesora, ostatecznie wydając zgodę na odpowiadanie po angielsku, a nawet korzystanie ze słownika angielsko-francuskiego. Ale najbardziej zaskoczona byłam, że cała procedura zajęła 2h, a nie 2 tygodnie. ;-)


Jeszcze coś pewnie bym znalazła do opisania, ale to może innym razem. Teraz czas na obowiązki 'domowo'-naukowe. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz