Zauważyłam ostatnio, że moje wycieczki cechują się pewną tendencją - są coraz dalsze i do większych miast. W weekend, który właśnie dobiega końca, zwiedzałam Tuluzę. A czemu właśnie Tuluza? Powodów było co najmniej kilka - długo wahałam się, gdzie jechać na wymianę i do samego końca walczyła ona z Bordeaux. Poza tym uważana jest za jedno z ładniejszych miast francuskich, do tego to jedynie 250 km. Choć może powinnam używać czasu, jako miary odległości, bo 250 km we Francji, to ok. 2,5h, niezależnie czy samochodem czy pociągiem. Ale decydujący był fakt, że w ten weekend CQC w bardzo licznym gronie przyjechało do Tuluzy.
A więc jak minął mi weekend? Była okazja porozmawiać sobie po francusku, wypić kawę w kawiarnio-pubie reklamującym się polską wódką, posiedzieć nad Garonną z bagietką, serem i winem, pomylić akcent włoski z hiszpańskim, a także zrobić duuuuużo zdjęć. Opisywać wszystkich nie będę, jak coś to pytajcie. :-)
Włochów spotkałaś?? I gdzie zdjęcia z CQC? :)
OdpowiedzUsuńTak! Akurat jak przyjechałam, to w hostelu na recepcji siedział Włoch i nawet potrafił zagadać po polsku :-) A zdjęć z CQC nie mam, bo na imprezie nie miałam aparatu.
OdpowiedzUsuń